Jedz, módl się, kochaj - po gruzińsku

Na chwilę przed zamoczeniem stópek (oraz łydeczek i kolanek)

Ponieważ dawno mnie tu nie było, to wracam. Zwłaszcza, że weekend ze środy na poniedziałek spędziłam w Batumi, szukając wraz z Agatką* herbacianych pól albo chociaż herbaty. Herbatę znalazłyśmy, herbaciane pola podobno są w trakcie rewitalizacji, więc trzeba będzie wrócić, tak że dziś nie o tym, a o wrażeniach ogólnych. Będzie o Air BNB po gruzińsku oraz mistyczno-religijnych przeżyciach po drodze. No i jedzeniu. Kochanie jest tam trochę na doczepkę, ale powiedzmy, że chodzi o zakochanie się w Batumi. No to zapraszam.

Właściwie wszystkiemu winna jest Agata, bo napisała mi pod koniec zeszłego tygodnia, że ma długi weekend. Skąd długi weekend w marcu? Otóż dla Ormian Dzień Kobiet jest świętem na tyle istotnym, że zrobili z niego dzień wolny od pracy, a że wypadał szczęśliwie w czwartek, to przy okazji większość firm uznała, że nie ma sensu się rozdrabniać i zrobiła też wolny piątek. No i właśnie z tego powodu Agata napisała mi: "Ej, jedźmy gdzieś". W planach było co prawda Tibilisi, zwane przez nas pieszcztoliwie Teletubisiem, ale mój mąż, człowiek o iście kaukaskiej fantazji, stwierdził, że po co jechać do Tibilisi, do którego mamy niecałe 5 godzin drogi, skoro jeśli spędzimy w aucie 7 godzin więcej, to zajedziemy do Batumi?

Widok z kolejki.

Jak powiedział, tak zrobiliśmy, a ciężar winy nagle przechylił się w jego stronę.

Jak to wyglądało logistycznie? Mój mąż ma kolegę, któr zna kogoś, kto ma auto, którym wozi ludzi na trasie Armenia - Gruzja, więc dwa telefony później mieliśmy załatwiony transport za 20000 dram (circa 140 zł) w obie strony (1200 km). Może nie były to luksusy, ale źle też nie było, zanim jednak ktoś porwie się na heroiczne zwiedzanie Kaukazu taksówką dalekobieżną, warto mieć na uwadze, że stan kaukaskich dróg jest podobny do tych, jaki był w Polsce w pierwszej połowie lat 90-tych. Przyda się zatem zapas awiomarinu.

Ja postanowiłam znaleźć nam miejsce do spania, a ponieważ już jesteśmy dorosłymi i w miarę zarabiającymi ludźmi, to uznałam, że skorzystamy z Air BNB. Niestety, jak to bywa z freelancerami, dochody moje i męża przez pewną część miesiąca są hipotetyczne, więc ja znalazłam lokal, a zarezerwowała go Agata. Co zresztą miało ten plus, że z naszej polskiej dwójki to ona wpadła na to, żeby nauczyć się rosyjskiego, więc miała większe szanse na dogadanie się z właścicielem. No i dzięki temu okazało się, że mieszkanie, które wstępnie bukowaliśmy, było teoretycznie niedostępne, ale że pan właściciel miał jeszcze dwa w tej samej kamienicy, nie było to problemem. Tak więc oto pojechaliśmy do Batumi w ciemno, nie wiedząc do końca, czy nie wylądujemy pod mostem. 

Nino i Ali - bardzo duży foch. Szukaliśmy ich dwa dni. 

Gruzińska gościnność (jedz)

Wyjechawszy o 20, na 8 rano byliśmy w Batumi, lekko poobijani i odrobinę niewyspani. Znalezienie mieszkania zajęło nam godzinę, bo gruziński system numeracji zakłada, że numery 40 i 141 są do siebie na tyle podobne, że można je umieścić obok siebie, a dodatkowo nagle nigdzie nie dało się kupić karty sim (za moich kaukaskich początków dawali je na dzień dobry na lotnisku), więc musieliśmy pożyczać telefony od ulicznych kwiaciarek. W końcu jednak dotarliśmy. Na miejscu okazało się, że mieszkanie będzie gotowe dopiero na 11, ale to nic, bo pani gospodyni z chwilą, z którą przekroczyliśmy próg, uznała nas za członków rodziny, więc na stół wjechała domowa chałwa i kawa, a chwilę po niej także domowe adżaruli, równie domowy kompot z moreli i butelka whisky.

Gruzińska gościnność to naprawdę nie żarty. 

Nasze mieszkanie okazało sie nie mieć nic wspólnego z żadnym mostem, a wręcz było śliczne i czyściutkie, a że mieściło się na 10 piętrze, mieliśmy całkiem niezłe widoki. Zwłaszcza, kiedy patrzyło się na boki, a nie w dół. Naszych gospodarzy już więcej nie widzieliśmy, byli to zatem najlepsi gospodarze na świecie.

Kochaj

Modlitwę zostawiam sobie na koniec, bo po drodze wraz z Agatką zakochałyśmy się w Starym Batumi.

Stare Batumi jest naprawdę śliczne, ładnie odrestaurowane, pełne uroczych zakątków, parków, a i klimatyczne kawiarenki i restauracje się znajdą. Jedynym minusem było to, że ]nie udało się nam znaleźć żadnej restauracji z typowo gruzińską kuchnią. Może to dlatego, że było poza sezonem, a może dlatego, że w sumie latem zjeżdża się tutaj głównie Kaukaz i Rosjanie, którzy khinkali, lobiani i innych tego typu rzeczy mają po korek, ale to nic, bo gruzińską kuchnię mamy w Erywaniu. 

Pierwszego dnia pogoda była znośna, drugiego była nieznośna, więc odchamiliśmy się odrobinę w muzeum archeologicznym i po burżujsku woziliśmy się taksówkami (uwaga! W Gruzji działa yandex i gigi taxi, czyli coś jakby kaukaski uber, więc te taksówki wychodzą taniej niż u nas komunikacja miejska), a trzeciego dnia było cudnie i wiosennie, przejechaliśmy się zatem kolejką linową, obeszliśmy wybrzeże, pokręciliśmy się po dzielnicy arabskiej, wypiliśmy kawę w kamienicy, w której podobno bywał Czechow i Gorki, ba - nawet postanowiłyśmy zamoczyć stópki w morzu, przez co wyszłyśmy mokre do kolan. 

Na koniec lekko umęczeni, ale z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, wróciliśmy do mieszkania.

Coś.


Módl się

Powrót mieliśmy przewidziany na 13, więc idealnie, żeby na spokojnie ogarnąć mieszkanie (za tę gościnność chciałyśmy jak najlepiej posprzątać), prowiant i siebie. Na miejscu zbiórki po raz tysiączny grzecznie odmówiliśmy obejrzenia "wadapadów" i innych okolicznych atrakcji, wsiedliśmy do auta i mniej więcej w okolicy Kobuleti zaczął sie mój i Agaty nagły przypływ uczuć religijnych, bo nasz kierowca naszym minibusem wyprzedzał na trzeciego autobus i ciężarówkę. Pod górkę. Na zakręcie. Podczas tej jazdy Agata poinformowała mnie również, że 98% mieszkańców Kaukazu to ludzie deklarujący się jako osoby wierzące i że dzięki naszemu kierowcy ona już totalnie rozumie dlaczego.

Dojechaliśmy jednak szczęśliwie i mniej więcej na czas. Batumi polecam. Naszego gospodarza polecam. Naszego kierowcę w sumie też polecam, bo naprawdę jest wirtuozem kaukaskich szos i pomaga w rozwiązywaniu wielu problemów egzystencjalnych.

Ceny poza sezonem były wyjątkowo przyjazne. Za pobyt od 7 do 11 marca zapłaciliśmy w sumie 67 dolarów, co daje jakieś 16,75 dolara za dzień. Warto przy tym mieć na uwadze, że w sezonie ta miła cena czterokrotnie wzrośnie (właściciel powiedział, że będzie to 100 lari za dobę albo 50/60 USD), ale jeśli wynajmiemy mieszkanie w kilka osób, to ta cena już wcale nie martwi.

To kto latem jedzie z nami do Batumi?

Przy okazji zachęcam do śledzenie mojego Instagrama, gdzie zdecydowanie najwięcej się dzieje (plus jest więcej zdjęć z Batumi).

Można też znaleźć mnie na FB, ale tam ostatnio brakuje tylko biegaczy pustynnych.

*Agatka prowadzi bloga "Trampki na końcu świata" z nieco innej perspektywy niż moja, wżeniona, więc zachęcam.


Komentarze

Popularne posty