O próbach odbułowania

Raz czytałam, że jak się czymś człowiek pochwali w Internecie, to mu rośnie motywacja. Potem znów, że lepiej się nie chwalić, że się chce coś zrobić, tylko rezultatem. Postanowiłam wyciągnąć z tego jakąś medianę i stwierdziłam, że będę się na bieżąco chwaliła rezultatem.

Przez mój wyjazd na Erasmusa strasznie zciastowaciałam. Przed Erasmusem miałam ściankę, miałam capoeirę i ogólnie było fajnie. Potem zaczęły mi się wyjazdy - Łotwa i Gruzja, potem się pochorowałam, potem miałam sesję, a potem pojechałam do krainy wina i wampirów.

Plan był taki, że wciąż będę aktywna. Niestety, wysokość stypendium, koszty biletów na trasie Cluj - Erywań oraz moje zarobki wykluczyły mnie ze wszelkich form aktywności zorganizowanej. Wszelkie formy ruchu ograniczałam do robienia 5-6 kilometrów dziennie (w tym jakiś dwóch pod jebutną górkę). Miałam krótki zryw w postaci prób ćwiczenia yogi, ale moje w miarę regularne usiłowania przerwała koleżanka, która przez tydzień koczowała u mnie na dywanie. No a potem wypadłam z rytmu i tego, no wiadomo. 

Tyć nie tyłam, wręcz chudłam, bo jako osoba szczerze nieznosząca gotować żywiłam się byle czym byle szybko. Niestety, chudłam z mięśni. 

Potem przyjechałam do Armenii i przestałam chudnąć, bo i moja przyszła teściowa, i wszystkie jej koleżanki  (sąsiadka z dołu przyniosła mi obiad. Czaicie? SĄSIADKA.) działają w trybie naszych polskich babć (jeśli wiecie, o co mi chodzi). Dodatkowo w Armenii odkryłam ciasteczka, do których prawdopodobnie dosypują kokainę, bo spokojnie byłabym w stanie wciągnąć kilo sama, a powstrzymuje mnie przed tym jedynie resztka zdrowego rozsądku. Do tego doszła dość znaczna utrata jędrności wszystkich części ciała iii... postanowiłam coś z tym zrobić.



Podsumujmy; styczeń - okaz zdrowia, któremu w końcu udało się skończyć trasę, do której podchodził miesiąc, koniec lipca - buła. Serio buła. Postanowiłam się zatem odbułować mierząc siły na zamiary i sięgnęłam po (nie)sławnego shreda Jillian Michaels. Raz robiłam do niego podejście i się rozczarowałam, bo poziom trudności był taki, jak rozgrzewka na capoeirze. Ale to było cztery lata temu, kiedy tydzień bez przynajmniej trzech treningów był tygodniem relatywnie nieudanym. W celu narzucenia sobie motywacji postanowiłam po każdym treningu opisać moją wewnętrzną walkę oraz pochwalić się światu, że ZROBIŁAM. Wbrew wewnętrznej bule, ormiańskiemu latu i kotu, który ciągle myśli, że chcę się z nim bawić.



Lvl I 1 28.07) Wyciągnęłam spod łóżka Indianina gryfy do sztangielek, w przypływie rozsądku ściągnęłam z nich talerze, zamiast brać po 10 kilo na łapę (i mądrze zrobiłam). Założyłam topik sportowy, odpaliłam Jillian i... I odkryłam, że pół roku bez ćwiczeń uczyniło ten program czymś więcej, niż przeciętną rozgrzewką na capoeirze (damskie pompki jprdl). Może to nie była tylko moja nędzna kondycja, może to 35 stopni w ormiańskim cieniu, może to PMS, może wróżka zębuszka... Niemniej pół godziny później leżałam na ziemi, przeklinając i pocąc się obficie, i tylko kot sprawdzał, czy już jestem martwa i może rozpocząć konsumpcję. I wtedy zorientowałam się, że jest źle.

29.07) Zakwasy. Z treningiem się nie wyrobiłam, ale za to poskrobałam sobie tapetę ze ściany, więc możemy nazwać to aktywnym wypoczynkiem.

Garibaldi motywujące (wciąż nie wiem, jaka to płeć) do działania.

LVL I 2 30.07) Nie chciało mi się. Zakwasy dalej dawały mi w kość. Kot poszedł spać i mnie demotywował. Zaległe zlecenia przypominały nienachalnie, że są zaległe... Ale miałam wolny dom, miałam wszystko pod ręką, więc stwierdziłam że i tak (poza zleceniami) nie mam nic lepszego do roboty. I zrobiłam to. I jestem z siebie dumna.

CDN...

Komentarze

  1. Ja z kondycją może nie mam źle, ale zabułowałam się jedzeniem strasznie.. Dzisiaj na plaży cieszyłam się, że mam chociaż cycki, bo to jednak usprawiedliwienie dla reszty :P trzymam kciuki i od jutra sama zaczynam z dietą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O właśnie, cycki! Też mam! :D Dzięki, że mi przypomniałaś, trochę mi teraz raźniej. <3

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty