Od sromoty do hajpu - nieoczekiwana ewolucja polskiej wsi i krótki rant (TW, nieładne słowa)

Pochodzę z takiej rodziny, że autorka "Chłopek" z jednej strony ośliniłaby się z radości, a z drugiej srogo popłakała, bo żadna z moich wiejskich babek nie była "pod tezę" (wszystkie trzy miały bardzo dobre wykształcenie jak na swoje roczniki, nawet ta babcia, która musiała ogrzewać stopy w krowim moczu, bo rodziny nie było stać na buty, ale może o tym kiedyś, albo wcale). Ale do rzeczy.

Moja rodzina jest mocno związana ze wsią, efektem czego są morgi i hektary, czy tam ewentualnie ary, ziemi w Małopolsce. I na tej ziemi mamy domek, mamy drzewa owocowe, mamy ziemniaki oraz różne inne atrakcje.

Źródło Pixabay

Do czego zmierzam? No więc dzięki temu mieliśmy zawsze eko-sreko biodynamicznie hodowane warzywa, a ja przez wszystkie lata edukacji wstydziłam się przyznać, że nie kupujemy większości produktów w sklepie, jak NORMALNA rodzina. Wieśniak to była najgorsza obelga w gimnazjum. Bardzo nie chciałam być wieśniaczką. Chociaż różne wiejskie aktywności nie były mi obce, a kury nauczyłam się sprawiać, jak miałam jakieś 6-7 lat. Może mniej.

A teraz? Teraz nagle jest to takie eko, a wszyscy marzą o swoim własnych spłachetku ziemi, najlepiej gdzieś na Podlasiu, żeby było blisko do Warszawy, gdzie mogliby uprawiać własne eko-sreko biodynamiczne warzywa, tylko może bez tego obrzydliwego, śmierdzącego nawozu (powodzenia bez nawozu swoją drogą).

No kurwa. Czy nie można było do tego dojść samodzielnie, tylko musieli nam łaskawi panowie z rozwiniętego Zachodu powiedzieć to, co nasze babki i dziadkowie wiedzieli od wieków? Że własne lepsze. Że życie zgodnie z rytmem dobowym i aktywność na świeżym powietrzu to najbardziej efektywne regulatory nastroju oraz że pranie można suszyć na sznurku?

Ja pierdolę. Jesteśmy tacy durni.

Komentarze

Popularne posty