"W Paryżu, gdzie najwięcej damy piją kawy"

Wróciłam!
Szczerze mówiąc, to myślałam, że w 2014 już nic ciekawego mnie nie spotka, a tutaj jeszcze w grudniu udało mi się zaliczyć trzy nowe rzeczy: couchsurfing, przejazd blablacarem i pierwszy w moi osiemnastoletnim (no, plus-minus) życiu lot samolotem. Łuhu!
Decyzja o tym, żeby z Beauvais do Paryża zabrać się z jakimś randomowym kierowcą była doskonałym pomysłem - naszym "szoferem" okazał się być cudownie sympatyczny starszy pan, który poza tym, że był cudownie sympatyczny, to jeszcze do tego miał tytuł doktora muzykologii i wykładał na uniwersytecie w Rouen. Rozmawiało się bardzo miło i nawet stanie w (nie)sławnym paryskim korku przez godzinę jakoś specjalnie nas nie zdołowało. Ostatecznie bez większych problemów dotarłyśmy do naszego hosta, który mieszkał jakieś pół godziny metrem od centrum.

Montreuil roboczo zwane Wilusiowem
Naszego hosta (czyli Wilusia) znałam wcześniej, bo odkąd zdecydował się zaadoptować dwie polskie sieroty prowadziliśmy ożywioną konwersację na fb. Wiluś okazał się być absolutnie cudowną osobą - nie tylko użyczył nam swoją bezpretensjonalną kanapę z Ikei, ale w dodatku z własnej i nieprzymuszonej woli nas karmił oraz zostawił nam klucze. Na nasze: "Ale jak to?" spytał, z czego niby chciałybyśmy go okraść (miał dwie szafy figurek do Warhammera, ale fakt, nie ocliłybyśmy tego).

Ponieważ byłyśmy tragicznie niezorganizowane, nie zobaczyłyśmy nawet połowy tego, co planowałyśmy. Ale oczywiście udało nam się polecieć do Lusha i do Sephory i - czystym przypadkiem - zaliczyć Orsay. Z Orsayu wyszłyśmy jednak całkowicie przytłoczone nadmiarem kultury, przez co zrezygnowałyśmy już tego dnia z Luwru.

Przed Orsayem, z nową koleżanką Europą
Jednym z głównych punktów wyprawy do Paryża (oprócz "jakiegoś muzeum" i wielkiej Sephory) była kocia kawiarnia do której, o dziwo, dotarłyśmy. Koty na początku całkowicie nas olewały, ale w momencie, w którym przyniesiono nam zamówienie, postanowiły zamieszkać w naszych talerzach. Pomijając sierść w tarcie cytrynowej i rozlaną czekoladę - miejsce jest absolutnie cudowne, a koty absolutnie kochane. Zresztą sierść spomiędzy zębów się wydłubało, a Meg dostała nową czekoladą gratis.
Karmię kota idiotycznie drogą tartą. Oh well.

Oprócz tego cały czas chodziłyśmy na piechotę. Zwiedzanie Paryża piechotą to bardzo dobry pomysł, a latem byłby wręcz doskonały.

Jedyna rzecz, która lekko nas zdziwiła, to fakt, że w Paryżu nie istnieje instytucja sklepów całodobowych. Jedynym miejscem, w którym po 22 mogłyśmy kupić alkohol, był malutki sklepik orientalny - krótko mówiąc, po dziesiątej zwykłego mleka nie kupisz, ale już kokosowe albo napój z tamaryndowca, jak najbardziej! Nasz host, na nasze pełne dumy obwieszczenie, że co prawda wszystko było zamknięte, ale i tak znalazłyśmy cydr podsumował nas krótko: "To oczywiste, że wszędzie znajdziecie alkohol. Jesteście POLKAMI."

Muszę też zdementować plotki o tym, że Paryżanie są nieuprzejmi. W czasie pobytu zdarzyła się mi w sumie jedna nieprzyjemna sytuacja, ale poza tym wszyscy byli wręcz nienaturalnie mili (a jak pan Cejrowski sądzi inaczej, to niech się nauczy kilku zdań po francusku).

 Paryż jest super! Wrócę jak tylko zrobi się cieplej!

P.S. Tytuł: "W Paryżu, gdzie najwięcej damy piją kawy" (przy czym te damy to raczej nie my, bo my prędzej nie damy, ale oj tam, niż damy, ale oj tam) powered by Józef Dionizy Minasowicz.

Komentarze

  1. Zazdroszczę! Od dawna wybieram się do Paryża i jeszcze tam nie dotarłam!

    Fajnie, że próbujesz nowych doświadczeń! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odkryłam, że najlepiej zacząć od kupna biletów. Potem już w sumie nie ma się wyjścia. ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty