O etapach nauki języka (subiektywnie)

Oto X - zupełnie przypadkowy student filologii obcej płci niewiadomej*. X uznał, że w sumie i tak nie ma nic ciekawego do roboty, więc może niegłupio byłoby się nauczyć czegoś pożytecznego, na przykład nowego języka. Nasz X zapisał się więc na pierwszą lepszą filologię, która nie była germańską, i tak odkrył kilka różnych etapów nauki języka obcego.

1) Panika - po pierwszych zajęciach okazuje się, że uczenie się języka od zera jest trudne. Aparat mowy zupełnie nie chce współpracować z nową wymową, a próba przedstawienia się to przyjemność porównywalna z lizaniem papieru ściernego. Biedny X zaczyna poważnie się zastanawiać, na co mu to było oraz że właściwie co mu się nie podobało w tej administracji na WSHŹŻE czy innej kosmetologii z Żaka.
2) Pierwsze postępy - po przyzwyczajeniu buzi i języka zaczynają pojawiać się widoki na przyszłość. Ba, X już całkiem płynnie czyta i potrafi napisać swoją notkę biograficzną, robiąc tylko cztery błędy w jednym wyrazie! Poczucie językowego komfortu wzrasta na tyle, że X postanawia sprawdzić swoich sił w Obcym Kraju i na wakacje znajduje sobie pracę sezonową za granicą.
3) W Obcym Kraju X odkrywa, że nikogo nie rozumie. Stan paniki trwa kilka dni, aż w pewnym momencie X spotyka nejtiwa, który mówi wolno i wyraźnie oraz nie jest pracującym w tym samym miejscu imigrantem, któremu wydaje się, że mówi po obcemu ("Good moaning!"). Motywacja rośnie, poczucie własnej wartości wraca, nie wspominając już o odkryciu, że cała ta udręka ma jakiś nadrzędny sens.
4) X wraca i się uczy. No, powiedzmy. Szuka kontaktu z językiem poza uczelnią, próbuje czytać książki (te dla dzieci, te PROSTSZE), nawet chodzi nieco częściej na zajęcia.
5) Po roku wytężonej pracy X wreszcie rozumie, co nejtiwi do niego mówią. Co więcej, umie im nawet odpowiedzieć!
6) Następuje ten moment, w którym X znów wyjeżdża i odkrywa, że nejtiwi nie radzą sobie z koniugacją, a większość tłumaczeń pisemnych jest robiona na odwal się przy użyciu google translate.
7) X wraca na uczelnię opalony i pewny siebie. Poradzi sobie. Na bank sobie poradzi. Z takim doświadczeniem? Na pierwszych zajęciach z gramatyki odkrywa, że też już nie zna koniugacji, bo przy nejtiwach się uwstecznił.

Miłego powrotu  na uczelnię X!


*Chodzi oczywiście o płeć X, nie filologii. Filologia jest, jak wszyscy wiemy, rodzaju żeńskiego.

Komentarze

  1. Haha rozbawiłaś mnie :D mój angielski to jakaś porażka, a na naukę innych języków nawet się nie porywam, bo wiem, że to nie moje talenty :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno nie może być tak zły, jak francuski oficera Crabtree! :D

      Usuń
  2. A to nie pasuje bardziej do nauki szkolnej ;P?
    Myślałam, że jak się na filologii nie zna danego języka w miarę dobrze, to człowiek nie ma tam po co składać papierów ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nope, Na PWSZ porobili teraz filologie, gdzie się idzie od zera. ^^ Chyba tylko na polskiej trzeba w miarę znać język, ale patrząc na studentów, już nie jestem tego tak pewna. :P

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty