Narzeczony z importu, czyli jak przedstawić rodzinie przyszłego męża spoza UE


- O, znajoma pyta o formalności wizowe. Ej, a może ja to opiszę?
- Dobrze, tylko zaznacz, jak gościnna jest Unia Europejska dla ludzi spoza UE.

No to zaznaczam.

Ostatni miesiąc spędziliśmy w Polsce. Indianin poznał rodzinę, rodzina poznała Indianina. Ogólnie wszyscy wszystkich zaaprobowali i w ogóle było bardzo miło. Ale żeby było bardzo miło, musieliśmy się jeszcze bardziej wysilić.





Pozwólcie, że pokrótce opiszę wymogi, z jakimi muszą borykać się przedstawiciele tak zwanych krajów partnerskich. Chociaż w moim słowniku takie partnerstwo nazywam raczej Syndromem Sztokholmskim.

Kork I - rodzice, chcę, żebyście poznali przyszłego męża

Załóżmy, że ma się miłą, normalną, wykształconą i pozbawioną uprzedzeń rodzinę, która wie, że kobiety w Armenii nie siedzą w domach i nie noszą hidżabów. Punkt dla nas. Wygraliśmy życie. Można zacząć starać się o Wysłanie Zaproszenia. 

W celu pozyskania Zaproszenia udałam się do biura imigracyjnego w moim mieście, przedstawiłam sprawę, przedstawiłam powód, zapytałam o sposoby rozwiązania problemu. I dowiedziałam się, że żeby zaprosić obcokrajowca z krajów Syndromu Sztokholmskiego muszę przedstawić akt własności lokalu, w którym obcokrajowiec będzie przebywał oraz posiadać chyba 5000 złotych na koncie, żeby go godnie podjąć, a także wykazać, że mam go za co odesłać. Kwota na bilety powrotne wynosiła chyba około 2000 złotych polskich. Trochę się zafrasowałam, bo z pewnych źródeł wiem, że do Armenii da się dolecieć za 450 złotych, jeżeli upieramy się na lot bezpośredni do Erywania, a za jeszcze mniej, jeżeli nie przeszkadzają nam trudy i niewygody podróży z lotniska w gruzińskim Kutaisi. 

W tym miejscu zaczęło się kombinowanie i ostatecznie stanęło na tym, że zaproszenie wyśle przyszła teściowa, a prywatnie moja Mama. W tym jednak przypadku zgodę na wysłanie zaproszenia musiał wyrazić współmałżonek, a prywatnie mój Tata, który na szczęście nie miał problemów z egzotycznym zięciem. 

Wniosek o zaproszenie został wypełniony, zaproszenie (po wcześniejszym sprawdzeniu przez panie w biurze, gdzie do cholery leży ta Armenia) zostało wydane, a następnie wysłane. Pocztą tradycyjną oczywiście, bo po co ma być łatwiej, skoro może być trudniej. O dziwo, zaproszenie doszło w niecałe dwa tygodnie, a kiedy dojechałam do Armenii w czerwcu, mogliśmy rozpocząć Starania O Wizę.

Krok II - droga Ambasado, daj się zalogować

Starania o wizę zaczęliśmy od wizyty w Ambasadzie RP, gdzie powiedziano nam, że musimy się zapisać na spotkaniu przez formularz internetowy. Hura! Cywilizacja! Prawie. W wyznaczonym terminie weszłam na stronę, otwarłam sobie formularz (dostępny jedynie po polsku i rosyjsku, bo po co Ormianom formularz w wersji ormiańskiej) i zaczęłam go wypełniać. 

W końcu po godzinie formularz wypełniłam i szczęśliwa kliknęłam "zapisz" czy tam "prześlij". I, za przeproszeniem, cytra*. Komunikat na stronie poinformował mnie, że na wypełnienie formularza miałam 40 minut, a teraz to się mogę cmoknąć w wizę. 

Przepełniona uczuciami patriotycznymi wyładowałam frustracje na kocie, a potem odczekaliśmy odpowiednią ilość czasu i, już pomni ograniczeń, wypełniliśmy formularz po raz drugi. Udało się! Możemy iść do ambarasady!

Krok III - prawie jak w domu

Spotkanie było wyznaczone na 12, więc po odczekaniu przepisowych dwóch godzin w końcu doczekaliśmy się swojej kolejki. Ruszyliśmy do ambarasady uzbrojeni we wszelkie niezbędne i zbędne dokumenty, takie na przykład jak akt własności mieszkania, paszport, ormiański dowód osobisty, wyciąg z konta świadczący o tym, że Indianin ma w Polsce za co hulać (i tutaj pytanie, po co w takim razie zapraszający musi przedstawiać, że ma za co gościa utrzymywać? Żodyn nie wie), hara... znaczy się, gotówkę na opłacenie prac biurowych, bilety lotnicze, najlepiej w obie strony i szeroki, szczery uśmiech. 

Po pobraniu odcisków palców od Indianina (szczerze to czekałam też na mugshot, ale się nie doczekałam) oraz wypytaniu nas o przebieg znajomości i cel wizyty w Polsce pan pracownik oznajmił, że wiza będzie albo nie będzie wydana do siedmiu dni. Oczywiście opłata manipulacyjna nie podlega zwrotowi.

Krok IV - no to czekamy

Jak łatwo się domyślić, udało się. Przy wjeździe do Cywilizowanego Kraju Indianin spędzał na bramkach dwa razy więcej czasu, niż ja, ale ostatecznie dotarliśmy na lotnisko w Katowicach. Na odchodnym miła pani celniczka sprawdziła jeszcze, czy Indianin ma wykupiony bilet powrotny (wyglądało to tak, że musieliśmy się zalogować przy okienku na mojego maila i go pani pokazać), a po tych perypetiach ostatecznie zezwolono nam na przekroczenie granicy.

*
Dialog o poranku:
Kasia: Atrybut Erato?
Aga: *szybkie sprawdzanie wikipedii* Kitara, albo cytra.
K.: To cytra, bo kitara się nie zmieści. A nie, cytra też się nie zmieści.
A.: No to ch*j.
K.: O, ch*j się zmieści. <3

UPDATE

Szczypta formalności zamieszczonych w komentarz przez Kinię:

Może się komuś przyda:
Tutaj formalności: 
Czas na wydanie zaproszenia to 4 tygodnie, ale udaje się nawet w mniej niż 2 tyg.
Oprócz zgody współmałżonka trzeba mieć zaświadczenie o jego przychodach, albo wliczyć go do tych 515 zł, doliczyć też trzeba osoby studiujące i niepracujące. 
Zaproszenie można wysłać priorytetem poleconym, koszt ok.16 zł.

Komentarze

  1. Moze sie komus przyda:
    Tutaj formalnosci: http://www.malopolska.uw.gov.pl/default.aspx?page=rejestracja_zaproszen_cudzoziemcow
    Czas na wydanie zaproszenia to 4 tygodnie, ale udaje sie nawet w mniej niz 2 tyg.
    Oprocz zgody wspolmalzonka trzeba miec zaswiadczenie o jego przychodach, albo wliczyc go do tych 515 zl, doliczyc tez trzeba osoby studiujace i niepracujace.
    Zaproszenie mozna wyslac priorytetem poleconym, koszt ok.16 zl.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witamy w Polsce <3

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty