"More hobo than boho" - czyli o niestylowym lataniu
O lataniu z i do
Armenii pisałam tutaj, a dzisiaj chciałam się podzielić moimi przeżyciami
związanymi z powrotem do domu na święta.
Przeżycia* to
trochę za słabe słowo, ale z kolei katastrofa jest odrobinę zbyt mocnym, a nie
znam niestety żadnego dobrego terminu pomiędzy (można podrzucić).
Zacznijmy od
drogi z.
Droga z upłynęła
mi pod znakiem czekania na lotnisku i ogromnego stresu związanego z opadami
śniegu w Kijowie. W końcu, kiedy po dwóch godzinach opóźnienia mój lot opóźnił
się o kolejną godzinę, wraz z mężem udaliśmy się po raz kolejny do okienka UIA,
żeby przebukować bilety na coś innego. Pani z okienka zmieniła UIA na Austrian Airlines (w skrócie AA, bo będzie szybciej i zabawnie wygląda**), przez co cała
moja pieczołowicie i co do kwadransa zaplanowana podróż poszła w pizdu. Ale nie
ma tego złego – dzięki opadom śniegu w Kijowie odkryłam nowego przewoźnika,
który jest tańszy, lepszy, a do tego lata do Krakowa.
![]() |
Lotnisko w Wiedniu, fot. niezastąpiona Wikipedia |
Święta jak święta – w gębie niebo, w domu piekło. Czas upłynął mi w rodzinnej atmosferze, a po tygodniu trzeba było wracać. Dokupiłam sobie zatem dodatkowy bagaż, co by nie płacić za ekstra kilogramy na lotnisku, zapakowałam się radośnie na 32 kilo i pojechałam do Warszawy, gdzie zjadłam zdrowe i pożywne śniadanie w Macu i odkryłam, jak bardzo kochana i oczekiwana byłam w Stolicy (prawdziwa przyjaźń jest wtedy, kiedy ktoś w dzień wolny od wszystkiego wstaje o 6 rano tylko po to, żeby nas zobaczyć przed odlotem <3).
Udręczona, lecz
przynajmniej posilona, udałam się na lotnisko mając dwie godziny zapasu i
snując ekscytujące plany, jak to się prześpię po bezproblemowym nadaniu
bagażu i czek-inie i...
I się nie
przespałam. L
Pierwsza bardzo
ważna informacja – podobno dodatkowy bagaż oznacza dodatkowy bagaż, więc trzeba
go mieć fizyczne, a nie symbolicznie w postaci nadprogramowych 10 kg .
Tak powiedziała
mi pani na tym stanowisku, gdzie się upuszcza walizkę. Ja ogólnie średnio radzę
sobie ze stresem, więc fakt że nie wybuchłam tam płaczem uważam za jeden z
największych moich sukcesów w mijającym roku, a przypominam, że w sierpniu A.D. 2017 wyszłam za mąż przed trzydziestką, co w Polsce oznacza splendor i szacunek.
Zamiast szlochać, udałam się - za
radą pani ze stanowiska, gdzie się upuszcza walizkę - do pani z kasy. Pani z
kasy zrobiła ojej i powiedziała, że mam jej zapłacić 215 zł za ten drugi bagaż,
co to go miałam w jednej torbie. No zachwycona nie byłam, zwłaszcza, że
wcześniej zapłaciłam im 100 złotych polskich za to, żeby uniknąć takiej sytuacji
na lotnisku, o czym oczywiście powiedziałam pani z kasy, na co pani z kasy
zafrasowała się po czym radośnie powiedziała, że mogę spakować się w karton i
nawet przyniosła mi taki karton z zaplecza.
Karton. Z tektury.
Skołowana
popatrzyłam na ten nieszczęsny karton i stwierdziłam, że przecież skoro nie
godzą się na dwa bagaże w jednym bagażu, to na karton dosyć wątpliwej
proweniencji, jakości oraz urody nie zgodzą się tym bardziej. Poszłam zatem do pani nr 1, a pani powiedziała, że
karton jest spoko.
Ten z tektury.
No cóż, nie bez
kozery najlepiej opisujący mnie na insta hasztag to #morehobothanboho.
Wzięłam zatem ten
karton, przerzuciłam do niego połowę zawartości torby, zawiozłam do
ofoliowania, ubezpieczyłam, bo nie byłam pewna, gdzie zostały zacne i drogie
wina z mojego drugiego wspomnianego już wielkiego osiągnięcia ubiegłego roku, czyli ślubu przed
trzydziestką, i nadałam, ku uciesze pani nr 1 i jej kolegi ze stanowiska obok.
No. A potem nie
chciała mnie puścić bramka na lotnisku. Musiałam więc przedrukować boarding
pass i dostałam miejsce, na którym, oprócz mnie, miały siedzieć jeszcze dwie
Ukrainki. Na szczęście sympatyczne, a że ja Ukraiński rozumiem daleko lepiej niż rosyjski, dogadałyśmy się na tyle, że nie musiałyśmy stać na zmianę lub siedzieć sobie na kolanach.
Po tym wszystkim
spędziłam 6 godzin na lotnisku w Kijowie, które po lotnisku w Wiedniu było
jeszcze bardziej beznadziejne, niż zapamiętałam z wcześniejszych wypraw, a w
końcu, po upojnym locie ze zasymilowanymi Ormianami z Europy bardzo Wschodniej,
doleciałam do Erywania.
Karton, o dziwo,
też doleciał, nawet w lepszej kondycji niż prawilna walizka.
Mam nadzieję, że
był to mój ostatni lot z UIA.
*Tak, wiem że
inni mają większe problemy na lotniskach, a moje są śmieszne i niepoważne, bo
ci inni to są w ogóle biedni i jak ja śmiem pisać o czymś tak błahym, jak
nadbagaż. Tak się również pocieszałam, próbując przetransportować 34 kg w dwóch różnych
pakunkach, samej ważąc przy tym niecałe 70 kg (przynajmniej taką mam nadzieję ;_;) i
będąc po bezsennej nocy.
**Nie, nie
chciałam nikogo urazić. Tak, wiem, że alkoholizm to poważny problem. Jeżeli jednak kogoś uraziłam, to niech weźmie i zluzuje.
Osoby spragnione większej ilości zdjęć oraz wypadków losowych serdecznie zachęcam do śledzenia mojego Instagrama oraz FUNpejdża na FB (z naciskiem na fun). Korzystajcie, bo Moja Wyższa Połowa tak się zaangażowała w moją "karierę", że czasem robi mi zdjęcia, więc niekiedy mam naprawdę ładny feed (ale rzadko, bo przeważnie jednak muszę radzić sobie sama).
Komentarze
Prześlij komentarz