Ostatnia gasi światło
„Kiedy przestajesz walczyć o bycie zrozumianą przez tę jedną, konkretną osobę, zaczyna się prawdziwe domykanie”.
Napisałam wiadomość, wkleiłam treści, które podziałały na mnie jak zapalnik, po czym uświadomiłam sobie, że to bez sensu. Minęło trochę ponad 3.5 miesiąca, a ja powoli wychodzę sobie naprzeciw. Zaczynam się widzieć tam, gdzie kiedyś widziałam nas. Zaczynam dopuszczać do siebie poczucie straty i pozwalam sobie na pełne przejście żałoby.
No wreszcie.
Płaczę, bo nie mam już psa. Płaczę, bo oddał papugę komuś innemu. Płaczę, bo nigdy nie przytulę już mojego kota. Płaczę, bo nie będę piła kawy na własnym ganku, z widokiem na Ararat. Nie zbiorę własnoręcznie posadzonych ziemniaków i nie będę sortować lawendy. Nie pójdę na spacer przez pastwiska, nie będę nagrywać zaprzyjaźnionych krów. Nie napiję się piwa w moim hamaku. Już nigdy nie zobaczę tego pięknego jeziorka wyżej w górach, do którego obiecał mnie zabrać, i do którego nigdy nie zabrał.
Będą inne zwierzęta, inne kawy na gankach, inne widoki. Na pewno jeszcze w życiu coś posadzę i zbiorę, może nawet sama posieję sobie lawendę, bo bardzo ją lubię. Zobaczę inne pastwiska, zaprzyjaźnię się z innymi krowami i będę pić piwo w innych, własnych hamakach oraz oglądać jeziorka, nad które z pewnością zabierze mnie ktoś inny, kto mnie pokocha. Ale te rzeczy, które straciłam, zasługują na to, żeby zostać opłakane. Trzeba się upodlić, trzeba dotknąć emocjonalnego dna i złożyć samą siebie, swoje ego i poczucie godności w ofierze, żeby móc zacząć od nowa.
I to jest w porządku. Nie ma bólu bardziej godnego przeżywania niż ten po straconej miłości, która przecież miała już być ostatnią. Jeśli warto nad czymś płakać, to tylko nad tym.
Opłaczę to i pójdę dalej, bo nie ma już strachu. Jestem tylko ja.
Komentarze
Prześlij komentarz