Od kalafiora do względnej równowagi

Tekst pojawił się zupełnym przypadkiem jakiś czas wcześniej, bo nie umiem w bloggera. Teraz przedstawiam formę ostateczną (i jeszcze bardziej przydługą). 


Źródło
Czyli o tym, jak przestałam maskować niedoskonałości, a zaczęłam dbać o cerę.

Gdybym mogła cofnąć się w czasie podeszłabym do półki  z kosmetykami dwunastoletniej siebie i wywaliła jej wszystkie produkty do śmieci. A potem nie wiem, co bym zrobiła, bo w tamtych czasach oferta kosmetyczna była raczej uboga, ale podejrzewam, że dwunastoletnia ja zrobiłaby lepiej, gdyby nie robiła z twarzą nic, niż ciągle powielała ten sam kosmetyczny schemat, który to schemat po pewnym czasie mógł doprowadzić do choroby alkoholowej przez samą osmozę.

1) Różowe lata gimbo-licealne

Ówczesny schemat pielęgnacyjny wyglądał tak:
1) Żel ze slesami pachnący jak grupka maturzystów w po zakończeniu matur.
2) Tonik, którym z powodzeniem można by czyścić armaturę kuchenną.
3) Nic.

Efekty możecie sobie wyobrazić, zwłaszcza, że nie należałam do tych nielicznych szczęśliwych istot, którym natura poskąpiła problemów z cerą w wieku dojrzewania. Dodatkowo moje nieszczęście potęgowały doskonałe porady w stylu :"Wystawisz buzię do Słońca, to ci to wszystko wysuszy" oraz "Zrób sobie maseczkę z samej soli, zobaczysz jak pomoże". Trochę żałuję, a trochę się cieszę, że nie mam zbyt wielu zdjęć portretowych z tego radosnego okresu. Dodam jeszcze tylko, że uprzejmi koledzy z mojego wionącego patologią gimnazjum zwracali się do mnie pieszczotliwe per "Pryszczol", słodkie, prawda?

Później przyszło liceum. W liceum przez chwilę było nieźle, prawdopodobnie dlatego, że hormony przestały wyczyniać dzikie harce, ale potem, w okolicach studniówki, odkryłam podkłady. Na swoją zgubę, dodajmy. Na szczęście odkryłam również kremy nawilżające i koncepcję demakijażu.

Niestety, koncepcję demakijażu szybko porzuciłam, uznając, że przecież żel wystarczy (zgadnijcie co, nie wystarczy!).

Źródło

2) Studia i pierwsze sygnały, że coś tu nie gra

I tak sobie siedziałam na tej dermatologicznej huśtawce, szukając drogi pielęgnacyjnej dla siebie i maskując niedoskonałości czym popadło, aż nagle przyszło pierwsze "halo". Pewnego poranka, kiedy to snułam się saute po rodzinnym domu, Mamusia patrząc na mnie stwierdziła, że "wiesz, chyba przesadzasz z tymi mazidłami, bo jest spora różnica, kiedy masz coś na twarzy, a kiedy to zmyjesz". Olałam, bo przecież o to chodzi, żeby była różnica, nie (nie, wcale nie)?

Ja, okolice drugiego roku studiów. A to nie wszystko, czym mogłam się pochwalić na czole (na poprawkę warto też wziąć fakt, że już miałam na twarzy tapetę).

Drugie "halo" pojawiło się, kiedy marudziłam koleżance na wągry oraz na to, że żadną (drogeryjną) maseczką nie mogę się ich pozbyć. Koleżanka powiedziała wtedy: "A wiesz, jak zaczęłam zmywać makijaż mleczkiem przed normalnym myciem, to to jakoś pomogło". Zaintrygowana poleciałam po mleczko.
Trzecie "halo" było powiązane z zainteresowaniem się blogami. Odkryłam wtedy Cukra (o której wspominam tu) oraz kremy BB. ORAZ TO, ŻE KOSMETYKI KOLOROWE MAJĄ W SKŁADZIE SILIKONY, KTÓRE NAWARSTWIAJĄ SIĘ NA TWARZY ROBIĄC Z NIEJ JESIEŃ ŚREDNIOWIECZA.


I stąd  już właściwie droga do osiągnięcia względnej normalności była stosunkowo krótka. Na początku rzuciłam na twarz wszystkie nowo zasłyszane cudowności, potem trochę zwolniłam, zaczęłam myśleć (aua). Naumiałam się trochę w składy, odkryłam, że droższe znaczy po prostu droższe, a nie lepsze, i w końcu powolutku doprowadziłam twarz do stanu, w którym bez makijażu wyglądam jedynie jak osoba bez makijażu, a nie przykry przydatek dermatologiczny. 

Oczywiście zdaję sobie sprawę z faktu, że nie u wszystkich zadziała to podobnie. Są alergicy, których ekoprzyjazne kosmetyki mogą zabić, są osoby cierpiące na różne paskudne schorzenia typu trądzik różowaty, AZS czy ŁZS, ale z drugiej strony są też dziewczyny takie jak ja. Którym WYDAJE SIĘ, że mają problem, a tak naprawdę mają cerę zapchaną przez kolejne warstwy kremów i podkładów. To trochę jak z grubasami - niewielki procent z nich faktycznie cierpi na jakieś schorzenie, ale reszta po prostu ma "beznadziejny metabolizm" i "takie geny".

P.S. I tak na dokładkę fajny post o tym, jak problemy skórne mogą być powiązane z problemami zdrowotnymi, klik. U mnie wygląda to tak, jakbym miała delikatne problemy z wątrobą...



Komentarze

  1. Ale wiesz, wszystko fajnie, jak naprawdę komuś się problemy hormonalne skończyły i ewentualne zaskórniki zamknięte wyskakują właśnie dlatego, że pyszczydło niedomyte, spocone albo kosmetyk zapchał.
    W sytuacji, kiedy nadal coś wyskakuje dlatego, że poziom hormonów wciąż szaleje, to choćby się srebrem koloidalnym twarz myło syfy i tak będą i tak będą ;)

    ja nie pamiętam z lat studiów Ciebie jako osoby zapryszczonej - poważnie.
    Bywały na roku osoby z koszmarną cerą (na przykład ja), ale Twoja twarz wyglądała naprawdę zdrowo.
    Zdrowo i normalnie.

    Moim zdaniem cera z niedoskonałościami wymaga używania podkładu, kiedy idzie się do ludzi - tak po prostu.
    Na rynku jest cały arsenał podkładów mineralnych, bez silikonów.
    Ale jako osoba, która boryka się z trądzikiem na podłożu hormonalnym od dwunastego roku życia mówię szczerze - czy z silikonem, czy bez, czy z podkładem czy bez niego... i tak będzie coś na ryju wyskakiwało ;)

    więc lepiej się nie wkurzać, tylko próbować wyglądać jak człowiek ;)

    Im starsza jestem, tym mniejszego mam na tym punkcie fioła - wiem też, że wiele kosmetyków naturalnych wcale nie działa takich cudów, jakich się od nich oczekuje.
    Najlepiej na oczyszczenie cery robią kwasy - im mocniejsze, tym lepiej.

    No i jednak żałuję, że w wieku nastu lat nie zgodziłam się na Izotek.
    Byłoby boleśnie, sucho i brzydko przez rok, a potem względnie spokojnie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, tekst "się opublikował" niedokończony. Ale słusznie zwróciłaś uwagę na kosmetyki naturalne, u mnie się sprawdziły, ale u alergików już pewnie nie zadziałają tak dobrze. Ja mam średnie zdanie o dermatologach, sama nie miałam do czynienia, ale moja siostra już tak i efekt chyba byłby lepszy, gdyby przeczekała jak ja. Na studiach, przynajmniej na licencjacie, praktycznie zawsze miałam czymś wysmarowaną twarz. Fakt, że nigdy nie musiałam robić jakiejś specjalnie mocnej tapety, ale bez makijażu raczej nie wyszłabym z domu. Na szczęście, jak zauważyłaś, nadchodzi starość, a z nią tumiwisizm. <3

      Usuń
  2. U mnie niestety problem jest z hormonami, dwukrotne odstawienie tabletek zrobiło mi z buzi jesień średniowiecza.. Teraz wróciłam do nich po raz 3ci, bo stwierdziłam, że nie będę truła się znów bezskutecznie przez pół roku u dermatologa. Modlę się o poprawę :) Dobrze, ze u Ciebie zadziałało, ja miałam przygodę z kosmetykami mineralnymi i naturalną pielęgnacją, ale u mnie niestety to nic nie poprawiło

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie doprowadzenie twarzy do stanu uzywalnosci zajęło ze trzy lata, ale fakt, że pierwsze efekty widziałam dosyć szybko. Ale głowa do góry, przecież kiedyśte hormony się uspokoją. :D

      Usuń
    2. 22 już prawie na karku i dalej szaleją, a Pani dermatolog w zeszłym roku pocieszyła mnie, że trądzik młodzieńczy to i do 30tki :P

      Usuń
    3. Spoko, ja mam 27 i dopiero od niedawna jestem z mojej cery względnie zadowolona. ^^

      Usuń
    4. ja mam 28 i moje hormony dalej przed okresem pokazują jak bardzo lubią szaleć, u mnie czysta miska i kosmetyki z jak najkrótszym składem to sposób na to, żebym przez większość czasu mogła wygladać jak człowiek

      Usuń
    5. Oj tak, czysta micha działa cuda. Ba, nawet drobna zmiana - szklanka warzyw do każdego posiłku czy wymienienie części węgli na zdrowe tłuszcze robi robotę. :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty