"Jes lehem" - wrażenia po pierwszej (i drugiej) lekcji ormiańskiego

Skarpetki w նապաստակներ

Kochany pamiętniczku!

Ponieważ upływa już pierwszy miesiąc, odkąd jestem w Erywaniu (przepraszam Tato), zdecydowaliśmy z Mężem, że to już chyba pora, żebym zaczęła uczyć się języka. 

Co prawda jak pierwszy raz usłyszałam ormiański, a potem zobaczyłam alfabet, uznałam, że to chyba żart i nie to miałam na myśli, kiedy mówiłam, że fajnie byłoby ogarnąć jakiś system z pismem innym niż łacińskie.  Chodziło mi raczej o rosyjski.

No ale los zdecydował za mnie, więc skorzystawszy z życzliwości znajomej, która miała przyjemność uczyć (a nawet nauczyć!) się ormiańskiego i dysponowała kontaktem do nauczycielki doświadczonej w kształceniu obcokrajowców, umówiłam się na pierwszą lekcję (a właściwie to mąż mnie umówił, bo w końcu nie po to wychodziłam za mąż, żeby być niezależną, samodzielną i pewną siebie kobietą, prawda?), wychodząc ze słusznego założenia, że skoro jakiś anglofon (mam tutaj na myśli Byrona) dał radę, to ja nie dam? Potrzymajcie mi piwo!

Moje wrażenia po pierwszej lekcji - Byronie, szanuję Cię. 

Ale okazało się, że te moje skromne próby nauczenia się samodzielnie alfabetu z książeczki z obrazkami dla pięciolatków wcale nie były takie bezowocne (przykładowo umiałam nazwać bardzo dużo zwierzątek, przez co Moja Pani na końcu zapytała mnie, czy aby nie byłam w erewańskim ZOO), dzięki czemu na jednej lekcji zrobiłyśmy dwie. Niestety, podejrzewam, że to, czego nauczyłam się w Polsce, już się wyczerpało, ale jednak - znajomość około dwudziestu literek, kiedy alfabet ma 39, to nie w kij dmuchał.

Literka "u"

Dzięki mojemu Mężowi wiedziałam również, że niektóre literki czyta się różnie w zależności od ich pozycji w zdaniu i wyrazie. Ale to chyba jakaś wspólna choroba języków azjatyckich, którą później przejął od nich rosyjski. Albo na odwrót. Nie wiem, wiem, że prejotacja w polskim się nie przyjęła i chwała jej za to.

Dowiedziałam się również, na drugiej lekcji, że w ormiańskim NIEMAL WSZYSTKIE CZASOWNIKI SĄ REGULARNE. Moje szczęście zrozumie tylko ten, kto pięć razy zdawał egzamin z gramatyki opisowej języka polskiego, a potem wpadł na genialny pomysł nauczenia się francuskiego.

Poza tym ormiański, w moim odczuciu, składa się głównie ze spółgłosek. Niby nic strasznego, ale momentami boli.

No i na koniec wisienka na torcie, okazało się, że Moja Pani jest dyplomowaną romanistką (która oczywiście zna biegle również rosyjski, angielski i hiszpański, bo to w sumie całkiem normalne tutaj, że jak już uczą się jakiegoś języka, to czemu tylko jednego, że nie wspomnę o moich ormiańskich znajomych z Polski, którzy nie tylko uczą się polskiego w miesiąc, ale później z ortografią, gramatyką i interpunkcją radzą sobie lepiej ode mnie), co oznacza, że mój zardzewiały francuski może doznać renesansu. Co prawda uczenie się ormiańskiego po francusku raczej przerasta moje skromne możliwości poznawcze, no chyba, że chcę krwawić z uszu po każdej lekcji, ale na pewno nie omieszkam jakoś tego faktu w bliskiej przyszłości wykorzystać.

Na razie umiem powiedzieć, że jestm zamężna z moim mężem oraz że jestem głodna, zmęczona i chcę wino. Chyba wystarczy, nie?

Komentarze

Popularne posty