I Ty możesz zostać księżniczką Disneya - dowód anegdotyczny

Źródło - wiki
 
 
Lwia część księżniczkowych produkcji Disneya ma taki schemat:

  • Niepokorna księżniczka wyrusza w wielką podróż, 
  • po drodze odnajduje tożsamość oraz miłość swojego życia. 
  • A potem jest bajkowy ślub i małe niebieskie ptaszki podają zakochanej parze obrączki na poduszeczce

Brzmi super, prawda? Wystarczy udać się na fajną przygodę, żeby całkowicie zmienić swoje życie, a po drodze można też złapać przystojnego męża. Eeeech, żeby tak było… No ale życie to niejebajka. Prawda?

Nieprawda, bo dokładnie taki schemat przytrafił się mnie. No, może bez małych niebieskich ptaszków.

Znaczy z tą własną tożsamością to bym nie wariowała, bo wyznaję zasadę, że póty życia, póty nauki i na przykład w trakcie ostatnich trzech dekad zdążyłam przekwalifikować się z edytora na copywritera, a teraz odkryłam w sobie aspiracje na tłumacza, nie wspominając o mojej krótkiej i błyskotliwej karierze, jako „korepetytor ostatniej szansy”*, ale cała reszta się zgadza.

Dokładnie dwa lata temu, niemal co do dnia, wsiadłam w samolot i wyruszyłam w podróż życia na Kaukaz – a dokładniej, do Gruzji. Miałam wtedy 27 lat, byłam na 3. roku drugich studiów i miotałam się pomiędzy poczuciem obowiązku i totalną niechęcią do zostania „normalnym dorosłym”. No więc co zrobiłam? Uciekłam, zostawiając za sobą Europę Wschodnią z jej zimą i poczuciem zagubienia.

 

W Kaukazie i mentalności tubylców zakochałam się dosyć szybko, bo wystarczył mi na to tydzień, i wtedy zdecydowałam, że po co mam iść do pracy, skoro po skończeniu studiów mogę jechać na wolontariat, najlepiej właśnie na Kaukaz.

Na wolontariat nie pojechałam, ale na Kaukazie, czy też raczej na Wyżynie Armeńskiej, żeby uczynić zadość kronikarskiej dokładności**, wylądowałam i tak, bo… Zakochałam się jak idiotka.

Trochę ciężko pisze mi się o uczuciach i to chyba pierwszy raz, kiedy używam na blogu zwrotu „zakochałam się” w odniesieniu do czegoś innego, niż nowy kosmetyk albo wino, ale nie ma na to lepszego określenia. Na projekcie w Gruzji poznałam mężczyznę i, za przeproszeniem, jebło mnie takie wielkie różowe pudło, przez które zdecydowałam się na związek na odległość, rzucając całe dotychczasowe życie (całkiem dosłownie, bo zbiegło się to z moim wyjazdem do Rumunii). A potem kopnęłam to dotychczasowe życie jeszcze dalej, bo zaraz po skończonej wymianie poleciałam na ten Kaukaz.

Było różnie, jak to w związku, który się dociera, ale w końcu, po pokonaniu tych kilku trudności, wyszłam za mąż za mojego księcia no i… Zostałam księżniczką Disneya.



Da się? Da.

A jeśli ktoś usiłuje Ci wmówić, że powinnaś się ogarnąć, wyjść za mąż za tego typa, co w sumie Cię tylko drażni, ale przynajmniej nie bije, oraz znaleźć normalną pracę od 9 do 17, to powiedz tej osobie, żeby poszła się zająć własnym życiem.



*Czyli taki, do którego dzwoni maturzysta i mówi: „Pani, ratuj, za tydzień mam ustną, a żadnej lektury nie przeczytałem, no i przy okazji co to właściwie jest epitet?”.

**Niestety „Lewe oko na Wyżynę Armeńską” nie brzmi zbyt chwytliwie.

 
Osoby spragnione większej ilości zdjęć oraz moich szalonych przygód zachęcam do śledzenia mojego Instagrama oraz FUNpejdża na FB (z naciskiem na fun). 

Komentarze

  1. A stary król jeszcze bardziej posiwiał i wyłysiał. I potem żyli długo i szczęśliwie....

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham tę Waszą historię! <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty