Nieszanująca gości sukienka i obrączki znalezione w szafie, czyli przygotowania do ślubu

Pixabay


Kochany pamiętniczku!

Jak już udało się sprawić, żebyśmy mogli się pobrać, to może pasowałoby coś napisać o przygotowaniach (wiem, że wcale niekoniecznie, ale bardzo chcę, żeby sobie jakoś to poukładać, a za rok przeczytać i się pośmiać). Ale poza kupowaniem hurtowych ilości cottonballsów, próbami posprzątania strychu i stresowaniem gości, że bez lampek na choinkę nie wpuszczam na teren posesji, to tych przygotowań zasadniczo nie ma.

Dlaczego?

Po kilku polskich weselach, przy czym jedną z najbardziej pamiętnych imprez było mocno sebo-karyniaste wesele pod Krakowem (baskinki, silikonowe wstawki do staników, przyciasne garnitury, żel, te sprawy), cichutki głosik w mojej głowie powiedział coś w stylu: "Boże, nie!".

Ten rysunek idealnie przedstawiałby podejście Indianina do oficjalnych uroczystości, gdyby nie to, że Indianin jest umiarkowanym zwolennikiem zarówno wódki, jak i schabowych.

Potem poznałam Indianina i okazało się, że jego poglądy na całą sprawę są jeszcze bardziej stonowane, żeby nie napisać ascetyczne, i najchętniej załatwiłby całą ceremonię przez maila, ewentualnie pocztą. Ale przejdźmy do rzeczy, jak te nasze skromne przygotowania wyglądają?

1. Impreza

W końcu, drogą porozumienia, po uwagach mojej mamy w stylu: "To pierwsze i być może ostatnie dziecko, które oddaję obcym ludziom, więc musimy to uczcić! (Mamo!)" robimy dwie imprezy. A właściwie obiad dla najbliższej rodziny oraz później wiejskie ognisko dla przyjaciół. Których grono i tak jest uszczuplone, bo przewód sądowo-urzędowy zajął nam tyle czasu i miał tyle zwrotów akcji, że delikatną sugestię o tym, że ewentualnie jeśli i tak nie mają jeszcze niczego zaplanowanego, to mogą niezobowiązująco zaklepać sobie 19 sierpnia, podałam do wiadomości publicznej jakieś 1,5 miesiąca przed tą datą, więc, jak nietrudno się domyślić, logistycznie wyszło tak sobie.

2. Konfekcja ślubna

Tutaj też jest rozczarowująco, bo całe poszukiwania, khem, "sukni" ograniczyły się do przeglądania Vinted. Jak już znalazłam moje boho-cudo, które najchętniej nosiłabym na codzień, przeczytałam na fejsiku opinię, że "suknia z sieciówki to brak szacunku dla gości". Odetchnęłam z ulgą, bo w końcu Vinted to nie sieciówka. Co do bucików, ja mam dwie pary, z których jedna jest prezentem od mojego przyszłego męża (tak! Mój przyszły mąż kupuje mi buty!), a drugą nabyłam za okazyjną cenę pięciu złotych w szmateksie (Esprit, skóra naturalna, uniwersalny złoty kolor - no kto by nie brał!). Co do Indianina - garnitur wisi w szafie, buty idą pocztą, ale generalnie wyjdzie z tego smart casual, bo przy 28 stopniach, które zapowiadają prognozy, nie mam serca wymuszać na nim płaczem i krzykiem zakładania całego, składającego się w 70% z wełny garnituru. 

3. Obrączki

Z obrączkami była taka sprawa, że najpierw zupełnie oszalałam na punkcie pewnych mosiężnych kółeczek z Dawandy, a opinia publiczna w postaci świadkowej, z którą podzieliłam się moimi wątpliwościami co do umiarkowanej szlachetności metalu, odpowiedziała coś w stylu, że "To twój ślub, więc nawet kapsle od Tymbarka będą spoko jeśli chcesz". Ostatecznie jednak ofiarodawcą obrączek został najcudowniejszy Dziadzio na świecie, a że obrączki są zabytkiem z lat 50-tych, to idealnie wpasowują się w moją wizję biżuterii ślubnej. 

4. Zaproszenia

Ponieważ na oficjalnym obiedzie będzie niespełna 30 osób, z czego większość stanowią tandemy i rodziny, postanowiłam je ogarnąć samodzielnie (zaproszenia, nie osoby). Fun, fun, fun. <3 Jak nietrudno się domyślić, porażająca większość gości na swoje zaproszenia wciąż czeka. Mam nadzieję, że zdążę przed ślubem.

5. Bukiet

Matko jedyna, wiedziałam że o czymś zapomniałam!

Podsumowując, jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć, jak nie planować wesela, to może walić do mnie jak w dym! 


Komentarze

Popularne posty