Dziwna prawda
Kiedy w poniedziałek musiałam spakować 8 lat mojego życia w dwie walizki o pojemności 30 kg, z zaskoczeniem odkryłam, jak mało moich rzeczy właściwie lubię. Do środka trafiły przybory malarskie, te ubrania, które kupiłam, kiedy już odkryłam, co to jest dobra jakość, moje ulubione kombinezony do ćwiczeń, flet, aparat, który dostałam od taty i wszystko to, co uszyła mama oraz dziadek, i co moja siostra zrobiła na drutach. Poza tym niczego nie potrzebowałam, niczego nie chciałam. To znaczy chciałam - obudzić się i przekonać, że to był tylko jeden z tych głupich snów, które dręczyły mnie od kilku miesięcy, kiedy przecież mój mąż spał spokojnie obok, i kiedy mogłam się w niego wtulić, uspokajając spanikowany układ nerwowy. Bo to miało być na zawsze. Byłam absolutnie przekonana, że choć mieliśmy problemy i kłóciliśmy się o mniej lub bardziej ważne rzeczy, to już nigdy nie będę czuć się w taki sposób. Nie obudziłam się jednak. W sierpniowym upale możliwym tylko w Erywaniu wynieśliśmy wszystko...